29 września, 2013

5. I w ciężkiej cho­robie tkwi dob­ro. Kiedy ciało słab­nie, sil­niej czu­je się duszę.


            Odkąd ciemnowłosa dowiedziała się, co wyprawiał jej niedoszły mąż, skupiła się na swojej pracy i przyjaciołach w stu procentach, zupełnie odcinając niechciane myśli. Świadomość, że została zdradzona nie jeden raz, nie była zbyt łatwa do przełknięcia, ale nie poddawała się. W końcu jakiś czas temu znajdowała się w szkole, gdzie nie znano dzielniejszej gryfonki. Potrafiła stawić czoła egzaminom, Voldemortowi i stoczyła wraz z przyjaciółmi bitwię o Hogwart, dlaczego więc miałaby dać się złamać jakiemuś facetowi? Na dodatek takiemu, który na nic nie zasługiwał? Nie. Nie ma mowy.  
            Od czasu spotkania z Potter'em minął miesiąc. Zleciał on bardzo szybko, głównie na odwiedzinach Ginny i pracy w klinice. Hermiona z dnia na dzień stawała się coraz szczęśliwsza i nic nie było w stanie zburzyć jej spokoju. Jej myśli wciąż krążyły wokół brzucha rudej i jej przyszłego chrześniaka. Niemal każdego dnia wysyłała sowę z listem do młodej kobiety, aby dowiedzieć się jak ta się czuje. Tak bardzo przejęła się swoją rolą, że w pewnym momencie Harry zwyczajnie opadł z sił. Obie kobiety bombardowały go zajęciami, pytaniami i groźbami, praktycznie nie miał chwili wytchnienia. Zwłaszcza, kiedy przyszła matka zaczęła miewać humory. W jednej chwili się cieszyła, aby w dosłownie następnej minucie rozpłakać. Dla niego nie było to nic przyjemnego, i któregoś dnia nie wytrzymał. Wybuchnął.
            - To jest jakiś horror! - wykrzyczał ciemnowłosy, przekraczając próg domu i trzaskając za sobą drzwiami. Nie zamierzał spędzić tam ani chwili dłużej. Nie mógł, zwyczajnie nie miał siły. Jak można kogoś tak zmęczyć? Jak urocza, ognistowłosa istota może się przeobrazić w przerażającą, histeryzującą bestię? Harry nie miał pojęcia jak, ale tak się działo. I nie chciał już więcej na to patrzeć. W duchu modlił się i wołał do samego Merlina, aby Ginny wreszcie urodziła. I żeby znalazł chwilę ciszy i spokoju. Zanim zdążył zrobić krok w jakąkolwiek stronę, jego przyszła żona wyszła z domu i stanęła z założonymi na biodrach rękoma. Jej oczy ciskały teraz błyskawice, a usta wykrzywione były w grymasie złości.
- Harry wracaj w tej chwili!
Jęknął, gdy tylko usłyszał ton, jakim się posłużyła. Potrzebował odpoczynku, żadnych krzyków, łez czy innych niepotrzebnych emocji.
- Ginny proszę, idź do domu. Niedługo wrócę, ale błagam, wejdź do środka. - spoglądał niepewnie na młodą kobietę, która stała na dworze bez butów, w porozciąganej bluzie i spodniach dresowych. Jeszcze brakowało, aby się przeziębiła.
- Nie zostawiaj mnie!
- Skarbie muszę odpocząć, wrócę wieczorem. A ty wejdź, bo się przeziębisz!
- Harry, marsz do środka, natychmiast!
- Ginny zrozum, że nie jesteś moją matką, a narzeczoną!- wrzasnął wyprowadzony z równowagi. Potrafiła krzyczeć na niego aż do granic zdrowego rozsądku, a przecież mieli stworzyć związek, rodzinę. Nigdy nie przyszłoby mu do głowy rozkazywać swojej drugiej połówce, zwłaszcza kiedy ta potrzebuje nieco przestrzeni czy odpoczynku. Czy ona nie widziała w jakim stanie był? Wyczerpany, z podkrążonymi oczami, ziemistą cerą i o niewyraźnym spojrzeniu. Chodzący kłębek nerwów. A to wszystko z powodu małej, ciepłej istoty, która niedługo miała wyjść na świat.
            Spojrzenie jakim obdarowała go w tej chwili przyszła żona było zszokowane i pełne sprzecznych emocji. Chwilę później w niebieskich oczach Ginny wezbrały się niechciane łzy. Łzy, które miały wywołać kolejną burzę. Jednak młodzieniec jedynie spojrzał smętnie na ukochaną, by po paru sekundach zniknąć z charakterystycznym pyknięciem.
            Ron Weasley wcale nie zdziwił się, kiedy do drzwi jego domu zapukał ciemnowłosy. Wpuścił go do środka bez zbędnego gadania, doskonale zdając sobie sprawę z tego, co się dzieje. Poklepał go po plecach i zaprowadził do salonu, gdzie pojawił się skrzat domowy. Gapa, bo tak się nazywał, stał odwrócony plecami do mężczyzn i rozglądał się na boki. Widocznie ich szukał…
-  Gapo, tu jesteśmy. Przynieś nam Ognistą i dwie szklanki, proszę. – odezwał się rudzielec, uśmiechając kącikiem ust. Gdy jego skrzat odwrócił się i ukłonił do samej ziemi, Harry parsknął śmiechem, ponieważ przy okazji strącił on czasopisma ze stolika.
- Wyb-bacz, Panie. Gapa n-nie ch-chciał niczego z-z-z… zniszczyć!- skrzat z prędkością światła pozbierał zrzucone rzeczy i ukłonił się po raz kolejny, bardziej uważając.
- Nic się nie stało. A teraz zrób, o co cię prosiłem  - mruknął Weasley i rzucił spojrzenie koledze, który próbował powstrzymać śmiech. Gapa zniknął z pola widzenia, a Potter przestał powstrzymywać śmiech.
- Skąd go wziąłeś?
- Cóż, kupiłem go od starej Barbary. To babsko tak go gnębiło, że Gapa jest przekonany, że go uratowałem i wyzwoliłem…
- Cóż, przynajmniej ma bardzo akuratne imię – roześmiał się Harry. Moment później skrzat domowy podał alkohol i zniknął tak szybko, jak się pojawił. Ron nie pożałował przyszłemu ojcu, wręcz przeciwnie.
- Ginny mnie zabije…- dodał po chwili milczenia. Upił łyk mocnego trunku i skrzywił się, choć całą siłą woli starał się powstrzymać. Niebieskooki zrobił dokładnie to samo. Chyba nigdy nie przyzwyczają się do okropnego smaku tego alkoholu.
- Z tego co mi wiadomo to już jest na dobrej drodze do uśmiercenia cię… - prychnął rudy, popijając więcej.
- Ron, nie proszę cię o radę, bo jesteś w tym beznadziejny, ale… Co ja mam zrobić?! – jęknął brunet i przesunął dłoń po włosach z zastanowieniem. Błękitne oczy uważnie obserwowały Harry’ego. A kiedy ten haustem wypił resztę Whisky ze szklanki, rudzielec zamarł na moment. Dolał ciemnowłosemu alkoholu nieco więcej niż poprzednim razem.
- Pomogę ci, ale ty pomóż mi odzyskać Hermionę!
Potter zdębiał. Mięśnie na jego plecach wyraźnie się spięły, a on spojrzał z niedowierzaniem na przyjaciela. Nie potrafił wyobrazić sobie, o czym myślał młody Weasley, prosząc go o to. Odłożył szklankę w zastraszającym tempie. Nie przyszedł tu nabawić się kolejnych stresów, a odpocząć od dotychczasowych. Czy nikt nie potrafił tego zrozumieć, nawet najlepszy przyjaciel?
- Ron, to najgłupszy pomysł na jaki mogłeś wpaść. Po co ci ona? Tylko ją krzywdzisz.
- Harry, potrzebuję jej. Ja nie wiem dlaczego.
- Nie mogę się na to zgodzić!
- Nie udawaj takiego świętoszka, przecież wiedziałeś praktycznie cały czas – niebieskie oczy świdrowały go intensywnie. Miał nadzieję, że uda mu się przekonać byłego gryfona. Chciał ją mieć, czuł niewygodną potrzebę, aby ona była w pobliżu i robiła dla niego wszystko. Jego myśli były niemal perwersyjne, pragnął ją mieć tylko dla siebie, pomimo że jej nie kochał. Nie tak, jak ona by tego chciała.
- Nie pomogę ci, ty durniu. Masz swoje blond-tyłki do popychania, to powinno ci wystarczyć.
- Harry, dobrze wiesz, że chodzi mi o nią.
- Tak, mogłeś być jej, a ona twoja, ale to spieprzyłeś. Hermiona chciała cię kochać do końca swojego życia, ale ty nie potrafiłeś utrzymać swojego kutasa w gaciach! – Harry cieszył się, że wypił trochę zanim zaczęli tę rozmowę. Nienawidził tej części swojego przyjaciela. Części, o której wiedział tylko on, właśnie przez wzgląd na ich więź.
- Jeszcze będzie moja…- mruknął rudy, widząc jak złość na twarzy kolegi zamienia się w konsternację.- Zobaczysz.
- Nie sądzę, Ron, nie sądzę. Daruj sobie. – Harry wypił kolejną szklankę Ognistej i już się przy tym nie skrzywił. Miał powoli już wszystkich dosyć. Jedyne, czego pragnął to święty spokój. Gdziekolwiek by nie poszedł, każdy czegoś od niego oczekiwał. Wieczne oczekiwania, ciągła presja. On już nie był Złotym Chłopcem, był zwykłym czarodziejem. I chciał żyć jak każdy przeciętny czarodziej. Dopił do końca złocisty trunek i nie żegnając się, wyszedł na ulicę. Chwilę później ruszył dalej, czując lekkie zawroty głowy.
            Tymczasem na drugim końcu miasta pewna ciemnowłosa kobieta skutecznie zajmowała swoje myśli pracą. Tego dnia miała istne urwanie głowy. Klinice przybyło mnóstwo chorych. Niedaleko granicy miał miejsce wypadek ze smokiem w roli głównej. Jak dowiedziała się szatynka od poszkodowanych, ktoś stracił panowanie nad swoim zwierzęciem i zaczęło ono niespodziewanie spadać w dół, trafiając idealnie w sam środek niewielkiej wioski. Wielu pacjentów majaczyło, wściekało się na właściciela i złorzeczyło. Hermiona natomiast była bardzo zaciekawiona. Nigdy nie widziała z bliska tych pięknych istot. Wiele o nich słyszała od Charliego, ale niestety nie miała okazji ich bliżej poznać. Teraz nie wiedziała, czy ma czego żałować. Smok wywołał wielką burzę wśród czarodziei. Wszyscy byli podenerwowani i nie potrafili się uspokoić. Zwierzę musiało narobić wielkich szkód w miasteczku. Tamtejszego burmistrza zapewne nie było stać, aby odnowić uszkodzone budynki i zadbać należycie o mieszkańców. Gdyby znalazła się na jego miejscu, pewnie też nie byłaby zadowolona. Ciekawiło ją też niezmiernie co się stało ze smokiem, czy stała mu się krzywda.
            Podczas kiedy opatrywała rany jakiegoś mężczyzny, ten bez przerwy marudził. Powoli miała już dosyć wysłuchiwania tych głupot. Facet cały czas opowiadał, że smoki należy usypiać, jednak z opresji uratowała ją Azalia. Brunetka rzuciła jej porozumiewawcze spojrzenie, więc lekarka przeprosiła pacjenta i wyszła czym prędzej z pomieszczenia.
- Mamy dla ciebie robotę do wykonania - odezwała się zielonooka, a na jej twarzy pojawił się delikatny rumieniec. To zaintrygowało brązowowłosą. Uśmiechnęła się delikatnie, kiedy rumieniec się pogłębił, a na policzkach pokazały się wgłębiania w postaci dołeczków.
- Czemu mam wrażenie, że to niemałe wyzwanie? - zapytała Hermiona, kładąc dłonie na biodrach i spoglądając podejrzliwie.
- Miona, to poważna sprawa. Pacjent to członek poważanego i szanowanego rodu. Musisz zdziałać cuda! - Azalia odgarnęła ciemny kosmyk z twarzy i uśmiechnęła się niepewnie. Panna Granger zdziwiła się. Rzadko widywała zielonooką zakłopotaną, a już na pewno nie wtedy, gdy chodziło o pacjentów.
- Co się stało?
- Panna Granger - odezwał się zimny głos za plecami młodej kobiety. Po jej skórze przebiegła gęsia skórka. Głos, który mógłby zmrozić nawet ogień... Ciepłe, brązowe oczy stały się jeszcze większe, gdy dotarło do niej, do kogo on należy. Zrobiła przerażoną minę i mrugnęła kilka razy w zastraszającym tempie. Azalia spojrzała ze współczuciem i ścisnęła pokrzepiająco drobną dłoń szatynki, a potem się ulotniła z prędkością światła. - Jak miło cię widzieć!
Lekarka odwróciła się niepewnie, szybko jednak zmieniając wyraz twarzy na bardzo spokojny i opanowany. Wiedziała, że w jej oczach można wszystko dostrzec, można było z niej czytać jak z otwartej księgi. Spięła mięśnie na plecach i zacisnęła mocno wargi, które aż posiniały. Nie spodziewała się tutaj kogoś takiego. Był ostatnią osobą, którą miała ochotę w tej chwili oglądać. No, może nie licząc Rona. Na wysokości jej oczu znajdowała się szyja i broda mężczyzny. Kiedy uniosła głowę, zobaczyła parę stalowych oczu. Blade usta ułożone były w kpiący, bardzo niewielki uśmieszek. Długie, jasne włosy spływały prosto po ramionach czarodzieja.
- Pan Malfoy - skinęła ledwo widocznie głową. Jej dłonie ściśnięte w pięści stały się kredowobiałe, w czasie, gdy paznokcie boleśnie raniły skórę. - W czym mogę pomóc?
- Doskonale się składa, szukam specjalisty... A jak mniemam, skoro tu pracujesz, ty taką osobą jesteś. Potrzebuję kogoś z odpowiednimi kwalifikacjami. - lodowe oczy ze spokojem lustrowały medyczkę. Jego palce zacisnęły się mocniej na stalowej lasce, którą dzierżył w dłoni, gdy tylko zobaczył jej zdenerwowanie. Trochę go to bawiło, ale nie chciał po sobie tego okazać. Nie wypadało.
- Coś panu dolega?
- Ależ nie. Zależy mi na dobrej opiece nad pewnym pacjentem. Proszę zapoznać się z jego stanem. Leży w sali numer dwieście, i raczej nieprędko stamtąd wyjdzie. Sowicie wynagrodzę. - bez mrugnięcia okiem ukłonił się lekko i odwrócił, aby odejść. Hermiona była zbyt zdziwiona, żeby zareagować. Jego słowa dopiero po chwili w nią uderzyły. Malfoy senior potrzebował opieki nad kimś? Czy Narcyzie coś się stało? Może komuś innemu? A może chodziło o jakiegoś śmierciożercę? Nie miała najmniejszej ochoty pomagać komuś takiemu. Jednak wiedziała, że jej przysięga zobowiązuje. Nigdy by jej nie złamała, nie mogłaby. Za bardzo ceniła sobie pracę i życie każdego człowieka. Zdezorientowana rozejrzała się po korytarzu, ale w zasięgu jej wzroku nie było żywej duszy. Cóż, chyba nie pozostało zrobić nic innego, jak zapoznać się z nowym chorym. Ruszyła korytarzem wciąż delikatnie oszołomiona, w kierunku sali, o której wspomniał mężczyzna. Była już trochę zmęczona po całym dniu pracy z narzekającymi chorymi. Nie mogła dłużej słuchać na temat tego biednego smoka. Kiedy weszła do wcześniej wskazanego pomieszczenia, zamarła. Mieszanka uczuć jakie pojawiły się na jej twarzy, była nie do opisania.
            Pokój był ogromny, w białych barwach. Łóżko stało na samym jego środku, obok niego dwie małe szafeczki, a przy drzwiach wisiało lustro. Kawałek dalej znajdowała się półka z różnymi urządzeniami do leczenia, a pod oknem stały dwa krzesła.
            Na dużym łóżku, w błękitnej pościeli leżał młody mężczyzna. Kilka jasnych kosmyków opadło na część twarzy, a reszta rozłożyła się na miękkiej poduszce. Uchylone, spierzchnięte usta ułożone były w delikatny półksiężyc, a brwi i czoło pozostały zmarszczone jakby w palącym bólu. Jego twarz wydawała się niezdrowo biała, a na lewej jej części znajdowały się rany po oparzeniu. Kiedy przesunęła spojrzenie niżej, dostrzegła podobne obrażenia na ramieniu. Przerażona zakryła usta dłonią.
- Malfoy? - z jej ust niemal wyrwał się pisk. - Draco?

5 komentarzy:

  1. Świetne :3
    Ciekawe co jest Draconowi :o
    Czekam na nowy rozdział... Niecierpliwie bardzo :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Czemu tak długo musiałam czekać na ten rozdział? No słucham, tłumacz się. <3
    Jest świetny, naprawdę. Następny poproszę troszkę szybciej. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, miałam urwanie głowy ;) Od teraz będą pojawiać się częściej!

      Usuń
  3. Domagam się dalszej części, najlepiej jutro :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Często zamiast imion używasz określenia związanego z kolorem włosów :) To staje sie byc takie charakterystyczne dla Ciebie :D To nic złego, ponieważ bardzo miło mi się czyta Twoją twórczość :) Buziaczki od Placusia ;*

    OdpowiedzUsuń