Odkąd ciemnowłosa dowiedziała się,
co wyprawiał jej niedoszły mąż, skupiła się na swojej pracy i przyjaciołach w
stu procentach, zupełnie odcinając niechciane myśli. Świadomość, że została
zdradzona nie jeden raz, nie była zbyt łatwa do przełknięcia, ale nie poddawała
się. W końcu jakiś czas temu znajdowała się w szkole, gdzie nie znano dzielniejszej
gryfonki. Potrafiła stawić czoła egzaminom, Voldemortowi i stoczyła wraz z
przyjaciółmi bitwię o Hogwart, dlaczego więc miałaby dać się złamać jakiemuś
facetowi? Na dodatek takiemu, który na nic nie zasługiwał? Nie. Nie ma mowy.
Od czasu spotkania z Potter'em minął
miesiąc. Zleciał on bardzo szybko, głównie na odwiedzinach Ginny i pracy w
klinice. Hermiona z dnia na dzień stawała się coraz szczęśliwsza i nic nie było
w stanie zburzyć jej spokoju. Jej myśli wciąż krążyły wokół brzucha rudej i jej
przyszłego chrześniaka. Niemal każdego dnia wysyłała sowę z listem do młodej
kobiety, aby dowiedzieć się jak ta się czuje. Tak bardzo przejęła się swoją rolą,
że w pewnym momencie Harry zwyczajnie opadł z sił. Obie kobiety bombardowały go
zajęciami, pytaniami i groźbami, praktycznie nie miał chwili wytchnienia.
Zwłaszcza, kiedy przyszła matka zaczęła miewać humory. W jednej chwili się
cieszyła, aby w dosłownie następnej minucie rozpłakać. Dla niego nie było to
nic przyjemnego, i któregoś dnia nie wytrzymał. Wybuchnął.
- To jest jakiś horror! - wykrzyczał
ciemnowłosy, przekraczając próg domu i trzaskając za sobą drzwiami. Nie
zamierzał spędzić tam ani chwili dłużej. Nie mógł, zwyczajnie nie miał siły.
Jak można kogoś tak zmęczyć? Jak urocza, ognistowłosa istota może się
przeobrazić w przerażającą, histeryzującą bestię? Harry nie miał pojęcia jak,
ale tak się działo. I nie chciał już więcej na to patrzeć. W duchu modlił się i
wołał do samego Merlina, aby Ginny wreszcie urodziła. I żeby znalazł chwilę
ciszy i spokoju. Zanim zdążył zrobić krok w jakąkolwiek stronę, jego przyszła
żona wyszła z domu i stanęła z założonymi na biodrach rękoma. Jej oczy ciskały
teraz błyskawice, a usta wykrzywione były w grymasie złości.
- Harry
wracaj w tej chwili!
Jęknął, gdy
tylko usłyszał ton, jakim się posłużyła. Potrzebował odpoczynku, żadnych krzyków, łez czy innych niepotrzebnych emocji.
- Ginny proszę,
idź do domu. Niedługo wrócę, ale błagam, wejdź do środka. - spoglądał niepewnie
na młodą kobietę, która stała na dworze bez butów, w porozciąganej bluzie i
spodniach dresowych. Jeszcze brakowało, aby się przeziębiła.
- Nie
zostawiaj mnie!
- Skarbie
muszę odpocząć, wrócę wieczorem. A ty wejdź, bo się przeziębisz!
- Harry, marsz
do środka, natychmiast!
- Ginny
zrozum, że nie jesteś moją matką, a narzeczoną!- wrzasnął wyprowadzony z
równowagi. Potrafiła krzyczeć na niego aż do granic zdrowego rozsądku, a
przecież mieli stworzyć związek, rodzinę. Nigdy nie przyszłoby mu do głowy
rozkazywać swojej drugiej połówce, zwłaszcza kiedy ta potrzebuje nieco
przestrzeni czy odpoczynku. Czy ona nie widziała w jakim stanie był?
Wyczerpany, z podkrążonymi oczami, ziemistą cerą i o niewyraźnym spojrzeniu.
Chodzący kłębek nerwów. A to wszystko z powodu małej, ciepłej istoty, która
niedługo miała wyjść na świat.
Spojrzenie jakim obdarowała go w tej
chwili przyszła żona było zszokowane i pełne sprzecznych emocji. Chwilę później
w niebieskich oczach Ginny wezbrały się niechciane łzy. Łzy, które miały
wywołać kolejną burzę. Jednak młodzieniec jedynie spojrzał smętnie na ukochaną,
by po paru sekundach zniknąć z charakterystycznym pyknięciem.
Ron Weasley wcale nie zdziwił się,
kiedy do drzwi jego domu zapukał ciemnowłosy. Wpuścił go do środka bez zbędnego
gadania, doskonale zdając sobie sprawę z tego, co się dzieje. Poklepał go po
plecach i zaprowadził do salonu, gdzie pojawił się skrzat domowy. Gapa, bo tak
się nazywał, stał odwrócony plecami do mężczyzn i rozglądał się na boki.
Widocznie ich szukał…
- Gapo, tu jesteśmy. Przynieś nam Ognistą i
dwie szklanki, proszę. – odezwał się rudzielec, uśmiechając kącikiem ust. Gdy
jego skrzat odwrócił się i ukłonił do samej ziemi, Harry parsknął śmiechem,
ponieważ przy okazji strącił on czasopisma ze stolika.
- Wyb-bacz,
Panie. Gapa n-nie ch-chciał niczego z-z-z… zniszczyć!- skrzat z prędkością
światła pozbierał zrzucone rzeczy i ukłonił się po raz kolejny, bardziej
uważając.
- Nic się nie
stało. A teraz zrób, o co cię prosiłem -
mruknął Weasley i rzucił spojrzenie koledze, który próbował powstrzymać śmiech.
Gapa zniknął z pola widzenia, a Potter przestał powstrzymywać śmiech.
- Skąd go
wziąłeś?
- Cóż,
kupiłem go od starej Barbary. To babsko tak go gnębiło, że Gapa jest
przekonany, że go uratowałem i wyzwoliłem…
- Cóż,
przynajmniej ma bardzo akuratne imię – roześmiał się Harry. Moment później
skrzat domowy podał alkohol i zniknął tak szybko, jak się pojawił. Ron nie
pożałował przyszłemu ojcu, wręcz przeciwnie.
- Ginny mnie
zabije…- dodał po chwili milczenia. Upił łyk mocnego trunku i skrzywił się,
choć całą siłą woli starał się powstrzymać. Niebieskooki zrobił dokładnie to
samo. Chyba nigdy nie przyzwyczają się do okropnego smaku tego alkoholu.
- Z tego co
mi wiadomo to już jest na dobrej drodze do uśmiercenia cię… - prychnął rudy,
popijając więcej.
- Ron, nie proszę
cię o radę, bo jesteś w tym beznadziejny, ale… Co ja mam zrobić?! – jęknął
brunet i przesunął dłoń po włosach z zastanowieniem. Błękitne oczy uważnie
obserwowały Harry’ego. A kiedy ten haustem wypił resztę Whisky ze szklanki,
rudzielec zamarł na moment. Dolał ciemnowłosemu alkoholu nieco więcej niż
poprzednim razem.
- Pomogę ci,
ale ty pomóż mi odzyskać Hermionę!
Potter
zdębiał. Mięśnie na jego plecach wyraźnie się spięły, a on spojrzał z
niedowierzaniem na przyjaciela. Nie potrafił wyobrazić sobie, o czym myślał
młody Weasley, prosząc go o to. Odłożył szklankę w zastraszającym tempie. Nie
przyszedł tu nabawić się kolejnych stresów, a odpocząć od dotychczasowych. Czy
nikt nie potrafił tego zrozumieć, nawet najlepszy przyjaciel?
- Ron, to
najgłupszy pomysł na jaki mogłeś wpaść. Po co ci ona? Tylko ją krzywdzisz.
- Harry,
potrzebuję jej. Ja nie wiem dlaczego.
- Nie mogę
się na to zgodzić!
- Nie udawaj
takiego świętoszka, przecież wiedziałeś praktycznie cały czas – niebieskie oczy
świdrowały go intensywnie. Miał nadzieję, że uda mu się przekonać byłego
gryfona. Chciał ją mieć, czuł niewygodną potrzebę, aby ona była w pobliżu i
robiła dla niego wszystko. Jego myśli były niemal perwersyjne, pragnął ją mieć
tylko dla siebie, pomimo że jej nie kochał. Nie tak, jak ona by tego chciała.
- Nie pomogę
ci, ty durniu. Masz swoje blond-tyłki do popychania, to powinno ci wystarczyć.
- Harry,
dobrze wiesz, że chodzi mi o nią.
- Tak, mogłeś
być jej, a ona twoja, ale to spieprzyłeś. Hermiona chciała cię kochać do końca
swojego życia, ale ty nie potrafiłeś utrzymać swojego kutasa w gaciach! – Harry
cieszył się, że wypił trochę zanim zaczęli tę rozmowę. Nienawidził tej części
swojego przyjaciela. Części, o której wiedział tylko on, właśnie przez wzgląd
na ich więź.
- Jeszcze
będzie moja…- mruknął rudy, widząc jak złość na twarzy kolegi zamienia się w
konsternację.- Zobaczysz.
- Nie sądzę,
Ron, nie sądzę. Daruj sobie. – Harry wypił kolejną szklankę Ognistej i już się
przy tym nie skrzywił. Miał powoli już wszystkich dosyć. Jedyne, czego pragnął
to święty spokój. Gdziekolwiek by nie poszedł, każdy czegoś od niego oczekiwał.
Wieczne oczekiwania, ciągła presja. On już nie był Złotym Chłopcem, był zwykłym
czarodziejem. I chciał żyć jak każdy przeciętny czarodziej. Dopił do końca
złocisty trunek i nie żegnając się, wyszedł na ulicę. Chwilę później ruszył
dalej, czując lekkie zawroty głowy.
Tymczasem na drugim końcu miasta
pewna ciemnowłosa kobieta skutecznie zajmowała swoje myśli pracą. Tego dnia
miała istne urwanie głowy. Klinice przybyło mnóstwo chorych. Niedaleko granicy
miał miejsce wypadek ze smokiem w roli głównej. Jak dowiedziała się szatynka od
poszkodowanych, ktoś stracił panowanie nad swoim zwierzęciem i zaczęło ono
niespodziewanie spadać w dół, trafiając idealnie w sam środek niewielkiej
wioski. Wielu pacjentów majaczyło, wściekało się na właściciela i złorzeczyło.
Hermiona natomiast była bardzo zaciekawiona. Nigdy nie widziała z bliska tych
pięknych istot. Wiele o nich słyszała od Charliego, ale niestety nie miała okazji
ich bliżej poznać. Teraz nie wiedziała, czy ma czego żałować. Smok wywołał
wielką burzę wśród czarodziei. Wszyscy byli podenerwowani i nie potrafili się
uspokoić. Zwierzę musiało narobić wielkich szkód w miasteczku. Tamtejszego
burmistrza zapewne nie było stać, aby odnowić uszkodzone budynki i zadbać
należycie o mieszkańców. Gdyby znalazła się na jego miejscu, pewnie też nie
byłaby zadowolona. Ciekawiło ją też niezmiernie co się stało ze smokiem, czy
stała mu się krzywda.
Podczas kiedy opatrywała rany
jakiegoś mężczyzny, ten bez przerwy marudził. Powoli miała już dosyć
wysłuchiwania tych głupot. Facet cały czas opowiadał, że smoki należy usypiać,
jednak z opresji uratowała ją Azalia. Brunetka rzuciła jej porozumiewawcze
spojrzenie, więc lekarka przeprosiła pacjenta i wyszła czym prędzej z
pomieszczenia.
- Mamy dla
ciebie robotę do wykonania - odezwała się zielonooka, a na jej twarzy pojawił
się delikatny rumieniec. To zaintrygowało brązowowłosą. Uśmiechnęła się
delikatnie, kiedy rumieniec się pogłębił, a na policzkach pokazały się
wgłębiania w postaci dołeczków.
- Czemu mam
wrażenie, że to niemałe wyzwanie? - zapytała Hermiona, kładąc dłonie na
biodrach i spoglądając podejrzliwie.
- Miona, to
poważna sprawa. Pacjent to członek poważanego i szanowanego rodu. Musisz
zdziałać cuda! - Azalia odgarnęła ciemny kosmyk z twarzy i uśmiechnęła się
niepewnie. Panna Granger zdziwiła się. Rzadko widywała zielonooką zakłopotaną,
a już na pewno nie wtedy, gdy chodziło o pacjentów.
- Co się
stało?
- Panna
Granger - odezwał się zimny głos za plecami młodej kobiety. Po jej skórze
przebiegła gęsia skórka. Głos, który mógłby zmrozić nawet ogień... Ciepłe,
brązowe oczy stały się jeszcze większe, gdy dotarło do niej, do kogo on należy.
Zrobiła przerażoną minę i mrugnęła kilka razy w zastraszającym tempie. Azalia
spojrzała ze współczuciem i ścisnęła pokrzepiająco drobną dłoń szatynki, a
potem się ulotniła z prędkością światła. - Jak miło cię widzieć!
Lekarka
odwróciła się niepewnie, szybko jednak zmieniając wyraz twarzy na bardzo
spokojny i opanowany. Wiedziała, że w jej oczach można wszystko dostrzec, można
było z niej czytać jak z otwartej księgi. Spięła mięśnie na plecach i zacisnęła
mocno wargi, które aż posiniały. Nie spodziewała się tutaj kogoś takiego. Był
ostatnią osobą, którą miała ochotę w tej chwili oglądać. No, może nie licząc
Rona. Na wysokości jej oczu znajdowała się szyja i broda mężczyzny. Kiedy
uniosła głowę, zobaczyła parę stalowych oczu. Blade usta ułożone były w kpiący,
bardzo niewielki uśmieszek. Długie, jasne włosy spływały prosto po ramionach
czarodzieja.
- Pan Malfoy
- skinęła ledwo widocznie głową. Jej dłonie ściśnięte w pięści stały się
kredowobiałe, w czasie, gdy paznokcie boleśnie raniły skórę. - W czym mogę
pomóc?
- Doskonale
się składa, szukam specjalisty... A jak mniemam, skoro tu pracujesz, ty taką
osobą jesteś. Potrzebuję kogoś z odpowiednimi kwalifikacjami. - lodowe oczy ze
spokojem lustrowały medyczkę. Jego palce zacisnęły się mocniej na stalowej
lasce, którą dzierżył w dłoni, gdy tylko zobaczył jej zdenerwowanie. Trochę go
to bawiło, ale nie chciał po sobie tego okazać. Nie wypadało.
- Coś panu
dolega?
- Ależ nie.
Zależy mi na dobrej opiece nad pewnym pacjentem. Proszę zapoznać się z jego
stanem. Leży w sali numer dwieście, i raczej nieprędko stamtąd wyjdzie. Sowicie
wynagrodzę. - bez mrugnięcia okiem ukłonił się lekko i odwrócił, aby odejść.
Hermiona była zbyt zdziwiona, żeby zareagować. Jego słowa dopiero po chwili w
nią uderzyły. Malfoy senior potrzebował opieki nad kimś? Czy Narcyzie coś się
stało? Może komuś innemu? A może chodziło o jakiegoś śmierciożercę? Nie miała
najmniejszej ochoty pomagać komuś takiemu. Jednak wiedziała, że jej przysięga
zobowiązuje. Nigdy by jej nie złamała, nie mogłaby. Za bardzo ceniła sobie
pracę i życie każdego człowieka. Zdezorientowana rozejrzała się po korytarzu,
ale w zasięgu jej wzroku nie było żywej duszy. Cóż, chyba nie pozostało zrobić
nic innego, jak zapoznać się z nowym chorym. Ruszyła korytarzem wciąż
delikatnie oszołomiona, w kierunku sali, o której wspomniał mężczyzna. Była już
trochę zmęczona po całym dniu pracy z narzekającymi chorymi. Nie mogła dłużej
słuchać na temat tego biednego smoka. Kiedy weszła do wcześniej wskazanego
pomieszczenia, zamarła. Mieszanka uczuć jakie pojawiły się na jej twarzy, była
nie do opisania.
Pokój był ogromny, w białych
barwach. Łóżko stało na samym jego środku, obok niego dwie małe szafeczki, a przy drzwiach wisiało lustro.
Kawałek dalej znajdowała się półka z różnymi urządzeniami do leczenia, a pod
oknem stały dwa krzesła.
Na dużym łóżku, w błękitnej pościeli
leżał młody mężczyzna. Kilka jasnych kosmyków opadło na część twarzy, a reszta
rozłożyła się na miękkiej poduszce. Uchylone, spierzchnięte usta ułożone były w
delikatny półksiężyc, a brwi i czoło pozostały zmarszczone jakby w palącym
bólu. Jego twarz wydawała się niezdrowo biała, a na lewej jej części znajdowały
się rany po oparzeniu. Kiedy przesunęła spojrzenie niżej, dostrzegła podobne
obrażenia na ramieniu. Przerażona zakryła usta dłonią.
- Malfoy? - z
jej ust niemal wyrwał się pisk. - Draco?
Świetne :3
OdpowiedzUsuńCiekawe co jest Draconowi :o
Czekam na nowy rozdział... Niecierpliwie bardzo :*
Czemu tak długo musiałam czekać na ten rozdział? No słucham, tłumacz się. <3
OdpowiedzUsuńJest świetny, naprawdę. Następny poproszę troszkę szybciej. :D
Przepraszam, miałam urwanie głowy ;) Od teraz będą pojawiać się częściej!
UsuńDomagam się dalszej części, najlepiej jutro :)
OdpowiedzUsuńCzęsto zamiast imion używasz określenia związanego z kolorem włosów :) To staje sie byc takie charakterystyczne dla Ciebie :D To nic złego, ponieważ bardzo miło mi się czyta Twoją twórczość :) Buziaczki od Placusia ;*
OdpowiedzUsuń