Dziękuję serdecznie wszystkim odwiedzającym :) Bardzo miło czyta się pozytywne komentarze, dają one kopa energetycznego i pobudzają do dalszych działań :) Wena nie opuszcza, a co za tym idzie, zapraszam do czytania! Enjoy!
***
- Ron, czy do ciebie nie dociera, co
mówię?! - krzyczała zirytowana do granic możliwości młoda lekarka. Była
wściekła, zmęczona i niezadowolona. Jej niedoszły mąż złożył jej niemiłą wizytę
w trakcie przerwy w pracy. W tym momencie był ostatnią osobą na Ziemi, z którą
chciała rozmawiać. Nie potrafiła zrozumieć jak rudzielec wpadł na pomysł, aby
ją odwiedzić, na dodatek w szpitalu.
- Miona,
uspokój się. Nic się przecież nie stało - próbował nieudolnie okiełznać szatynkę.
Ta jednak wydawała się jedynie bardziej denerwować. Nic nie było w stanie jej
uspokoić, a już na pewno nie Weasley.
- Nic się nie
stało? Nie stało się? Czy ty masz problemy z głową? Uciekłeś z naszego ślubu,
ty idioto! - wykrzyczała mu w twarz.
- Nie
uciekłem, przecież wszystko da się zorganizować jeszcze raz. Zaprosimy
wszystkich, naprawimy to. Mionka, kocham cię! Nie bądź uparta, prze... - nie
dane mu było skończyć wypowiedź, bowiem brązowooka cisnęła w niego pierwszą
rzeczą, jaką znalazła w polu zasięgu, a był to kubek z kawą, który trzymała w
dłoni. Szybko odskoczył w bok, a na jego twarzy wymalowało się zdziwienie.
- Zrozum, że
ja już nic nie chcę z tobą organizować! Nagle się obudziłeś, nagle wszystko
chcesz odkręcić. Zaufanie to nie jest żadna rzecz, nie można tego naprawić.
Albo się komuś ufa albo nie. Jak mogłeś coś takiego zrobić? Nie zasłużyłam
sobie na to...
- Nie
chciałem cię zranić. Myślałem, że...
- To nie
myśl. Nigdy ci to nie wychodziło! - Hermiona już od dawna nie czuła się tak,
jak w tej chwili. Miała mieszane uczucia, z jednej strony bardzo chciała się do
niego przytulić, z drugiej miała chęć posłać w stronę rudzielca niewybaczalne
zaklęcie, najlepiej uśmiercające. Nawet jej nie przeprosił, przyszedł jedynie
powiedzieć, że nic się nie stało, że to nie jego wina, że wszystko w porządku.
W kobiecie aż kotłowało się od nadmiaru emocji. Była na skraju płaczu i
histerycznego śmiechu równocześnie.
- Przecież
chciałem dobrze. Zrobiłem to dla nas, dla naszego dobra. Nie można złamać przysięgi,
to decyzja na całe życie, musiałem być pewny. - Weasley bardzo nieumiejętnie
próbował bronić swojego honoru. Przykra prawda była taka, że nie miał nic
sensownego na swoje usprawiedliwienie. Nie zdawał sobie sprawy jak źle brzmią
słowa wypowiadane przez niego.
- Po co
przyszedłeś?
- Miona,
proszę cię, przestań już stroić fochy i weźmy ten ślub - między nimi zapadła
głucha cisza, bardzo nieprzyjemna. Ciemnowłosa stała w bezruchu, na jej czole
pojawiła się zmarszczka, która zwiastowała coś niedobrego. W czekoladowych
oczach zebrały się łzy, ale za nic nie chciała pozwolić, aby spłynęły po
twarzy.
- Dla ciebie
to takie proste? Taka zwyczajna rzecz, nasz ślub? W sumie to masz rację, idźmy
nawet w tej chwili! - warknęła ze złością, a zaraz potem słone łzy wypłynęły z
jej oczu
- Ronaldzie Weasley, czy ty upadłeś na głowę?
- Dlaczego
robisz problem z niczego? Harry mówił...
- Nie
obchodzi mnie, co ci powiedział Harry. Żadnego ślubu nie będzie. Dociera to do
ciebie?
- No, już,
przestań się zgrywać! - kontynuował dalej niezrażony niczym Ron. Nie do końca
zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. A była to sytuacja śmiertelnie poważna.
-
Zrozumiałeś, co do ciebie mówię? NIE BĘDZIE ŚLUBU. - wysyczała przez zęby
Hermiona. Szybkim ruchem dłoni starła łzy z twarzy. Nie chciała już więcej go
oglądać. W tym momencie miała dosyć. Sięgnęła po swoją różdżkę i wykierowała
jej czubek w głowę rudzielca.
- Ale
Miona...
Rozmowa ta trwała i trwała już długo
wcześniej. Dzień w sumie zaczął się dla młodej kobiety niezwykle zwyczajnie.
Wstała koło ósmej, o dziewiątej zaczęła pracę. Nic nie wskazywało wtedy na to,
że cztery godziny później będzie stała na dworze przy wejściu do szpitala i
wysłuchiwała tych bredni. Kiedy zobaczyła Weasleya miała pewność, że przyszedł
przeprosić. W miarę jak rozmowa się toczyła, zrozumiała, że nic z tych rzeczy.
Nie zamierzał się tłumaczyć, a już na pewno nie chciał przepraszać. Nie poczuł żadnej, nawet najmniejszej
skruchy. I to bolało ją najbardziej. W ogóle nie rozumiał, czego ona oczekuje.
Znali się tyle czasu, a tak naprawdę on dalej nic o niej nie wiedział. Nie
spodziewała się fajerwerków czy cudów, ale byli parą odkąd skończyli szkołę i
miała nadzieję na odrobinę zrozumienia. Teraz tkwiła w tej absurdalnej dyskusji
i za nic nie potrafiła mu przemówić do rozsądku. Spoglądała w niebieskie oczy
ukochanego i zastanawiała się jak wiele musiałaby poświęcić siebie, aby
uratować ten związek. Kosztowałoby to ją o niebo więcej niż jego. Nie chciała
już niczego dla niego robić. Kiedyś
dałaby wszystko, aby utrzymać tę relację. Ale teraz, kiedy okazało się, że tak
naprawdę dla niego to jedno wielkie, nieznaczące nic, nie było sensu w tym
grzęznąć.
- Ron, kocham
cię, ale odejdź już, proszę - powiedziała błagalnym tonem, nadal spoglądając w
błękitne, puste oczy. Nie miała siły się z nim wykłócać. Pragnęła tylko, aby to
się skończyło. Ta dyskusja pozbawiona była jakiejkolwiek logiki. Tylko ją
męczyła i sprawiała dodatkowy ból, a przecież cierpiała już wystarczająco. Nie
czekała długo na odpowiedź, od razu zawróciła do wnętrza kliniki, po drodze
wycierając mokrą od łez twarz, a potem chowając różdżkę. Nie gonił jej, choć w
głębi duszy bardzo pragnęła, aby znów o nią zawalczył. Wyobrażała sobie, że jak
na filmie, biegnie za nią i próbuje złożyć wszystko do „kupy”. Nic takiego nie
nastąpiło, nie drgnął nawet o milimetr, widząc jak kobieta, z którą spędził
ponad pięć lat, odchodzi.
Draco Malfoy nigdy nie był osobą, której na
kimkolwiek zależało. Z Astorią wcale nie było inaczej. Związał się z nią tylko
ze względu na rodziców, pragnęli oni przedłużyć linię rodu, a on jako jedyny
syn, musiał to zrobić. Ale pozostał na to obojętny, właściwie to bardzo wygodne
dla kogoś takiego, jak on. Nie musiał się zastanawiać, szukać, głowić się czy
irytować, że każda jedna okazywała się idiotką. To popołudnie właśnie spędzali
wspólnie w restauracji. Spoglądał na byłą ślizgonkę z uznaniem w oczach.
Astoria Greengrass była kobietą o
bardzo atrakcyjnym wyglądzie. Ciemne, gęste włosy spływały na ramiona lekkimi
falami, w promieniach słońca przybierały nieco cieplejszy odcień. Pukle sięgały
łopatek. Zielone, bystre oczy zawsze spoglądały z wyższością i dumą. Doskonale
potrafiła skryć emocje. Miała pełne, idealnie wykrojone usta, zwykle ułożone w
zimnym półuśmiechu. Jej perfekcyjna figura przyciągała wielu mężczyzn, ale
bardzo skutecznie zbywała ich, mierząc lodowatym spojrzeniem.
- O czym
myślisz?
- Jesteś
piękną kobietą, Astorio.
- Dziękuję,
Draco. Ale dlaczego tak nagle? – ciemnowłosa uśmiechnęła się delikatnie do
mężczyzny.
- Musimy
omówić szczegóły – zmienił szybko temat, spoglądając na młodą kobietę spod
przymrużonych powiek.
- Draco,
zostawmy to na razie. Zdążymy to jeszcze zrobić – poprosiła łagodnie. Astoria
miała wielką słabość do mężczyzny, który siedział naprzeciwko niej. Uwielbiała
jego mleczną skórę, stalowe oczy i jasne włosy. Odkąd pamiętała był dla niej
ideałem, jednak w Hogwarcie nie zwracał na nią wcale uwagi. Westchnęła cicho do
siebie. Mieli zaplanować ślub, a potem spłodzić potomka, połączyć ich rody na
zawsze. Ale to był tylko obowiązek.
- Posłuchaj,
chcę to załatwić jak najszybciej – mruknął roztargniony.
- A ja nie
chcę, żeby to było byle jakie – zirytowała się lekko, rzucając mu wyzywające
spojrzenie.
- Miłość nie
istnieje i nie ma tu absolutnie nic do rzeczy, więc po co to przeciągać? –
Malfoy nie był zadowolony. Wyobrażał sobie, że zrobią to szybko i
bezproblemowo. Tymczasem zielonooka pragnęła czegoś, czego nie był w stanie jej
dać. A nawet jeśli był, to nie chciał i nie zamierzał.
- Czy ty się
nigdy nie zmienisz? – syknęła zezłoszczona. Nie zamierzała się hamować, kiedy w
grę wchodził ich ślub.
- Czego ty
oczekujesz? Jestem Malfoyem i nie zmienię się – zadarł wysoko nos i rzucił
rozjuszone spojrzenie - Dla nikogo. – dodał szybko - To wymysł rodziców, a nie
moje chęci. Wiedziałaś o tym od początku.
- Dosyć tego,
wychodzę! – młoda kobieta syknęła przez zaciśnięte zęby.
- Proszę
bardzo.
- Jesteś
niemożliwy! Nie mam pojęcia dlaczego sądziłam, że się zmieniłeś!
- Ja też nie wiem,
jak mogłaś być aż tak głupia. – uśmiechnął się złośliwie do niej. Wiedział, że
wyprowadzi ją to jeszcze bardziej z równowagi i cieszył się z tego. Napawał się
każdą jej reakcją.
- Zamilcz
lepiej, zanim powiesz coś, czego możesz żałować, Draco! Pamiętaj, że obie
rodziny muszą się zgodzić, aby doszło do połączenia rodów – prychnęła. To
wystarczyło, aby blondyn się zdenerwował. To było jak kubeł lodowatej wody. Na
jego twarzy pojawiło się zaskoczenie, a zaraz potem zacisnął mocno wargi w
cienką linię.
- Astorio…
- Nic już nie
mów. Porozmawiamy innym razem – szatynka zebrała swoje rzeczy zanim ten zdążył
jakkolwiek zareagować. Widział jak dumnie uniosła głowę i wyszła z lokalu, ani
razu się za siebie nie oglądając.
- Kurwa! – zaklął szpetnie. Nic nie wychodziło mu tak, jak tego chciał. Ze złością
cisnął na stolik dwa sykle i wyszedł, nawet nie zamykając za sobą drzwi. Z
cichym trzaskiem zniknął w pobliskiej uliczce.
Szedł właśnie ulicą Pokątną, wcale
się nie rozglądając. Zamierzał wstąpić do Dziurawego Kotła, aby spędzić tam
wieczór. Nie był to, co prawda, wykwintny bar, ale wystarczył, aby się napić w
spokoju. Minął sklep z szatami Twillfitt & Tatting i przez chwilę zastanowił się nad
wizytą. Szybko jednak zmienił zdanie, widząc osobę wewnątrz. Tuż przy sklepowej
witrynie stała Pansy. Oglądała jakąś sukienkę. Nie miał ochoty z nią rozmawiać,
tłumaczyć się ze swojego humoru, dlatego ruszył szybkim krokiem przed siebie,
starając się wszystkich wyminąć. Pokątna zawsze była oblegana przez tłumy,
dlatego nie zdziwił się kiedy ktoś niezdarnie na niego wpadł, tym samym
nadeptując mu na stopę.
- Uważaj jak
leziesz! – warknął, nawet nie patrząc na czarodzieja. Strzepał niewidzialny pył
ze swojego ubrania i zerknął krytycznie na swój czarny but, teraz ubrudzony.
Kiedy nie usłyszał odpowiedzi, rzucił kątem oka na osobę, która pocierała
czubek nosa. I stanął jak wryty. Jak często będzie wpadał na młodą kobietę z
burzą loków? Przyjrzał jej się uważnie. Miała na sobie wąskie spodnie i zwykłą,
zieloną koszulę z krótkim rękawkiem. Ciemne włosy spływały falą po plecach i
kończyły się w ich połowie. Delikatny makijaż jedynie podkreślał jej urodę. A
duże, czekoladowe oczy właśnie spoglądały na niego z lekką irytacją. Oczy,
które były podpuchnięte. Podpuchnięte
oczy Granger. Dlaczego w ogóle zwróciłem na to uwagę? – karcił się w
myślach.
- Za knut
kultury, co Malfoy? – prychnęła pod nosem. Rzuciła mu wyzywające spojrzenie, a
zaraz potem pochyliła się, aby podnieść gazetę, którą wypuściła z rąk w wyniku
zderzenia.
- No, no.
Język ci się wyostrzył, Granger – skomentował tylko.
- Jak widać –
ucięła temat.
- Nie
wiedziałem, że masz problemy ze wzrokiem.
- A ja nie
wiedziałam, że masz problemy z dwoma osobowościami!
- Mogę dać ci
adres lekarza. Naprawa wzroku potrwa tylko minutę, a przestaniesz rzucać się na
ludzi, kiedy spokojnie idą. A może robisz to specjalnie?
- Widzę, że
masz z tym doświadczenie – skwitowała, mierząc go wściekłym spojrzeniem. To
zdecydowanie nie był dla niej udany dzień.
- Wiedziałem,
że nie oprzesz się mojemu urokowi – uśmiechnął się z kpiną w oczach. Wiedział,
że Hermiona jest na skraju wytrzymałości. Lubił się z nią drażnić jeszcze w
szkole. Nic się chyba nie zmieniło. Podczas ostatnich spotkań miał problem z
ustosunkowaniem się do ciemnowłosej, ale najwidoczniej wszystko wróciło do normy.
Uśmiechnął się tryumfalnie do swoich myśli – Żadna nie umie.
- A co, twój
fanklub już ci nie wystarcza? – warknęła.
- Uwielbienia
nigdy za wiele – wygiął usta w zadowolonym uśmieszku. Brązowooka prychnęła.
- No jasne,
mogłam się spodziewać – mruknęła cicho. Przez chwilę przyglądała się
jasnowłosemu, ale szybko odwróciła wzrok, gdy tylko natknęła spojrzenie
stalowych oczu. -Jesteś zapatrzonym w siebie arystokratą od siedmiu boleści.
- A ty zawsze
pozostaniesz nic nie wartą kujonką, na dodatek – tutaj zawahał się przez
moment, ale nie trwało to szczególnie długo – brudną szlamą.
Hermiona nie chciała przyznać sama
przed sobą, ale od tak dawna nie słyszała tego określenia, że zrobiło jej się
momentalnie przykro. Zabolało ją to mimo woli. Nie chciała, ale Draco zauważył
zmianę w mimice jej twarzy. I wiedział, że dotknął ją tym. W jej ciepłych,
czekoladowych oczach nie było śladu po iskierkach złości, które wcześniej tylko
prowokowały blondyna do ciągłego podpuszczania. Stały się matowe i zimne.
Spojrzała na niego z wypisanym cierpieniem w oczach. Chwilę później pojawiła
się tam chłodna obojętność. I nagle coś w nim pękło. Już nie odczuwał radości z
drażnienia Granger. Poczuł się nieswojo. Wyrzuty sumienia powoli, ale
skutecznie go przygniatały. To było gorsze uczucie niż jakiekolwiek inne. Przez
całe życie nigdy, nawet przez chwilę nie czuł się winny. Teraz było inaczej.
Wydawało mu się, że traci grunt pod stopami, a sam zapada się w sobie. Poczuł przygnębienie na myśl, że to
on doprowadził kobietę do takiego stanu. Do stanu kompletnej, przejmującej
pustki. A ona nic nie odpowiedziała,
odwróciła się i powoli, jakby w amoku, ruszyła przed siebie. To trwało zaledwie
parę sekund, zanim złapał ją za ramię i zmusił, aby spojrzała na niego. Jej
twarz była piękna, ale oczy nie wyrażały absolutnie nic. I to wtedy blondyn
podjął nieodwracalną decyzję. Draco pozwolił sobie na moment, w którym ściągnął
maskę z twarzy. Maskę, której nigdy przed nikim nie zdejmował, nawet przed
samym sobą. Zimną tarczę, która skutecznie odgradzała go od ludzi. Skrywał pod
nią wiele tajemnic, swoje uczucia i przemyślenia. Nie chciał, aby ktokolwiek go
naprawdę poznał, aby ktokolwiek się dowiedział, że czuje jak każdy inny. Przed
nią się odsłonił. Nie wiedział dlaczego, ale pozwolił jej zobaczyć to, co
ukrywał przez całe życie przed wszystkimi. Zobaczyła w jego stalowych oczach
strach, ból, smutek i odrobinę czegoś, czego nie potrafiła jeszcze nazwać czy
rozpoznać. To uczucie przepełniało go od środka, sprawiało, że był właśnie taką
osobą. Zdziwiła się. Zanim zdążyła się zagłębić i poznać jeszcze więcej, on
znów przywdział sztuczną, zimną osłonę. Osłonę, która miała chronić go przed
ludźmi, ale czy rzeczywiście to robiła? Czy nie tracił na skrywaniu samego
siebie?
- Przepraszam
– szepnął tak cicho, że niemal go nie słyszała. Ale dokładnie widziała jak
poruszał ustami. Wiedziała, co powiedział, ale do niej nie docierało. Tak wiele
emocji w tej chwili przepływało przez jej ciało i umysł. Zagubiła się w tych
wszystkich odczuciach i nie była pewna, co tak naprawdę się właśnie dzieje. Czy
Draco Malfoy ją właśnie przeprosił? Czy rzeczywiście odkrył się przed nią? Co
prawda na parędziesiąt sekund, ale czy to nie było dla niego bardzo trudne i
osobiste? Dlaczego spogląda jej teraz w oczy i próbuje odgadnąć myśli? Czemu
pozwolił jej na to wszystko? Nie rozumiała, ale wiedziała, że stało się właśnie
coś wyjątkowego i bardzo intymnego, pomimo otaczających ich ludzi i gwaru
rozmów. Nie odpowiedziała, ponieważ nie była w stanie i nie wiedziała, co mogłaby
powiedzieć. Nie chciała go spłoszyć, nie mogła dopuścić, aby znów było jak w
Hogwarcie. Wtedy się nienawidzili, on się nią brzydził, a teraz?
Poruszyła się, a on drgnął lekko,
gdy dotknęła palcami swojej dłoni jego ręki i delikatnie ścisnęła. Jakby na
znak, że nic się nie stało, że mu przebacza. Na jej twarzy pojawił się
niewielki, skromny uśmiech, ale ciepły jak ogrzewające ich ciała promienie
słońca. To wystarczyło, aby jego przerażenie, tym co zrobił, zamieniło się w
pewność. W pewność, że nie popełnił błędu. I zdziwił się jeszcze bardziej w
momencie, kiedy lekko przejechała palcami po jego dłoni, a potem szybko zabrała
rękę.
- Dziękuję –
szepnęła, bo głos jej drżał niesamowicie. Bała się, że usłyszy jak silne emocje
wywołuje w niej, jak bardzo przeżyła te kilka chwil. To były zaledwie ułamki
sekundy, ale wystarczyły, aby uwierzyła, że Draco Malfoy, łamacz kobiecych
serc, były śmierciożerca i niszczyciel marzeń, nie jest złym czarodziejem i
czuje, dokładnie to samo, co każdy inny. Zobaczyła w nim człowieka. Uwierzyła w
niego i pragnęła, aby nigdy więcej nie ukrywał samego siebie przed wszystkimi
wkoło.
***
Mam ogromną nadzieję, że się spodobało! :) Miło, gdybyście zostawili komentarze. Dziękuję!
Super! Sposób w jaki opisujesz emocje sprawia, że czuję się jakby to dotyczyło mnie samej :)
OdpowiedzUsuńStyl pisania masz lekki dzięki czemu pochłaniam Twoją twórczość na jednym wydechu <3
Czekam z niecierpliwością na nowy rozdział i zapraszam do mnie ;) Wczoraj pojawiła się notka, a adres zostawiłam już ostatnio w "Zareklamuj się" :)
Życzę weny na dalsze części :)
Pozdrawiam,
DiaMent.
Dziękuję bardzo DiaMent :) Zajrzę do Ciebie jak tylko znajdę moment
UsuńNa miejscu Hermiony uderzyłabym Rona w twarz i potem dołożyła jeszcze raz w czułe miejsce. Ot tak, dla zasady. Jak on w ogóle śmiał do niej przyjść i mówić, żeby wzięli ślub. Mógł nie uciekać. Z drugiej strony Hermiona popełniłaby błąd za niego wychodząc. Jemu na niczym nie zależało. Może ktoś go zmusił do tego? Tzn. żeby przyszedł i powiedział, żeby ten ślub jednak wziąć? Jak tak to gratuluje pomysłowości. Kompletnie nie zna się na kobietach skoro coś takiego sądził. Cóż...
OdpowiedzUsuńI ten Draco. A już myślałam, że zrobił się z niego potulny mężczyzna. Okazuje się, że tak jednak nie było. Ale przynajmniej przeprosił za to, co powiedział Hermionie. I ona zdobyła się na wybaczenie. Czy to nie śmieszne? Ukochanej osobie, którą niewątpliwie był Ron nie potrafiła wybaczyć zniewagi i zranienia, kiedy zostawił ją samą pod ołtarzem. A wybaczyła Draconowi, swojemu wrogowi. Osobie, której nienawidziła przez tyle lat. A więc to prawda, że najłatwiej jest wybaczyć lata krzywd i upokorzeń, ale trudno wtedy, kiedy zostaną zranione nasze uczucia.
Ściskam, Donna W.
[ trzy-wspomnienia ]
Donna masz wiele racji w tym co piszesz :) Potulny mężczyzna z Malfoya? Mam nadzieję, że nie. I że nie zrobię go właśnie takim, zbyt ludzkim. Wiesz, w życiu tak bywa, że osobom, które kochamy, trudniej wybaczyć, właśnie dlatego, że są ostatnimi po których się spodziewamy ciosu. Gdyby Draco był kimś bliskim, podejrzewam, że wybaczenie byłoby trudniejsze.
UsuńDziękuję, że z taką uwagą i refleksją śledzisz ich losy :)
Jednak szkoda, że zrobiła to tak szybko. Myślałam, że go trochę podręczy.
UsuńTo nie ona ma być tą złą :D
UsuńCiągle mnie zaskakujesz, zaczynam się roztkliwiać i chce aby tutaj, zaraz było coś między nimi!
OdpowiedzUsuńNiesamowite, czekanie na dalsze części jest wielką udręką.
Super :)
Haha, udręką? Nie sądzę! Trochę cierpliwości, każde notki dzieli przecież jedynie 6-7 dni :) Cieszę się, że zaskakuję, bo to lubię robić najbardziej!
Usuń